Nowa książka Ronsona dotyczy tematu, o którym raczej wolimy nie mówić, czyli wstydu. Czy warto ją przeczytać i co w niej znajdziemy? Przeczytajcie moją recenzję.
“O jednej z najbardziej niedocenianych sił rządzących światem” głosi duży slogan na okładce. Wstyd, bo o nim mowa, to bardzo silna emocja, która wpływaja na nasze życie. Absolutnie każdy z nas jest w stanie przypomnieć sobie jakąś sytuację, w której się wstydził się to. Co można napisać na temat tak negatywnej emocji i to na ponad trzystu stronach?
Ronson, autor takich książek jak “Czy jesteś psychopatą?” oraz “Człowiek, który gapił się na kozy”, to autor książek psychologicznych dotyczących naszych emocji. Trudno jednak porównywać książkę o psychopatach, do książki o wstydzie. Zatem co w skłoniło go do napisania tego dzieła? Twitter, a dokładnie grupa naukowców, którzy postawili bota który udawał Ronsona, oczywiście w nieudolny sposób, pisząc bardzo zautomatyzowane tweety.
Ronson oburzył się na próbę wykorzystania jego wizerunku i zorganizował mały lincz w internecie na osobach odpowiedzialnych za postawienie bota. To wydarzenie, w którym oczywiście sam autor przyznaje, jak najbardziej słusznie potępiano twórców bota, stało się przyczynkiem do rozważań na temat wstydu, linków internetowych i problemów wizerunkowych.
Ronson na kartach swojej książki opisuje mniej lub bardziej znane przypadki osób które wylądowały w ogniu krytyki nas – internautów. Nie wiem, czy pamiętacie Justine Sacco, która pracowała w dziale PR pewnej firmy i lecąc na wakacje do Afryki Południowej napisała słynnego tweeta, że ma nadzieję, że nie zarazi się AIDS dodając „żartuję, przecież jestem biała”. Justin napisała to w 2013 roku i sama pamiętam jak wrzucałem to na fanpage Kryzysy w social media wybuchają w weekendy. Internauci byli na tyle zainteresowani dalszymi kolejami losu tego tweeta, że powstał nawet specjalny hashtag #Justinlandedyet. Tysiące internautów analizowało, kiedy Justin doleci wreszcie z Nowego Jorku do RPA.
Kiedy Ronson kończył swoją książkę, jak wynoszę w rejonach 2015 roku, nadal gdy wpisywano imię i nazwisko Justin w wyszukiwarce Google, wyskakiwał feralny tweet. bromek snucia swojej historii Ronson przekonuje jednostki pracujących na reputacji aby ta pomogła jej posprzątać jej wizerunek Z ciekawości zajrzałam dziś na Google wpisując frazę „Justine Sacco” i nadal wyskakują wpisy dotyczące feralnego tweeta. Minęło prawie 5 lat, odkąd Justin „zażartowała” (jak sama się tłumaczyła) z sytuacji mieszkańców Afryki, a nadal internet pamięta jej jeden wpis.
O takich osobach jest właśnie książka Ronsona, który z jednej strony opisuje ich przypadki, a z drugiej – stara się znaleźć mechanizmy rządzące tego typu sytuacjami. Niestety Ronson nie posiada żadnych podstaw naukowych, jest za to niezłym dziennikarzem. O ile miło czyta się jego książkę, o tyle jest ona jednocześnie zbiorem wyświechtanych sloganów znalezionych w sieci. No i jeszcze ewentualnie Ronson zdobywa się na tak zwany leg work czyli jedzie do kogoś przepytać go co na dany temat sądzi. Jest to o tyle dziwne że porywa się na dość nietypowe tematy, jak na przykład krytyka badania profesora Zimbardo. Słynny test stanfordzki, zwany inaczej eksperymentem więziennym, to klasyka psychologii i socjologii. Mówiąc w skrócie: podzielono badanych na dwie grupy, więźniów i strażników i zamknięto ich w piwnicy aby obserwować jak bardzo wczują się w swoje role społeczne (czyli jak bardzo będą zachowywać się jak więźniowie i strażnicy, mimo że nigdy wcześniej nie mieli z tym nic wspólnego). Nie wchodząc nadmierne w szczegóły, ponieważ więcej na ten temat możecie przeczytać choćby na Wikipedii – eksperyment przerwano po 6 dniach, ponieważ okazał się zbyt intensywny. Obie grupy wyraźnie weszły w swoje role i groziło to bardzo niebezpiecznymi konsekwencjami dla uczestników.
Oczywiście nie oznacza to, że eksperyment został przeprowadzony bezbłędnie. Pojawiły się potknięcia, zaczynając od samego faktu, że profesor Zimnardo wcielił się w rolę naczelnika więzienia, poprzez różne etyczne aspekty, a na różnych ocenach samego eksperymentu kończąc. Jednocześnie jest to jednak przestrzeń, w której spierają się akademicy od prawie pół wieku. Pomijając wszystkie inne kwestie, jest to pole szerokiej debaty naukowej. Sam eksperyment był też powtarzany w innych warunkach i przynosił bardzo podobne efekty, co udowadnia wpływ mniejszy lub większy naszego środowiska i otoczenia na nasze zachowanie. Myślę, że każdy kto obserwował kiedyś na przykład jakieś subkultury, bądź młodzież zebraną w grupkę, jest w stanie potwierdzić, że takie sytuacje mają miejsce. Nasze otoczenie i ludzie dookoła nas mają wpływ na to, co robimy i to niezależnie od tego, czy eksperyment więzienny był słuszny.
Mimo tego, jednak kuriozalne jest, kiedy nagle wchodzi Ronson, cały na biało i tłumaczy, że całość wcale nie jest to prawdą. No bo generalnie wśród wszystkich strażników był tylko jeden, który zachowywał się w sposób agresywny i zawstydzający więźniów. Aby to potwierdzić przedstawia wywiad z nim, w którym sam badany przyznaje, że chciał podkręcić atmosferę poprzez właśnie zachowywanie się jak zły strażnik.
Szczęśliwie Ronson również prosi o komentarz profesora Zimbardo i słyszy, że łatwo jest wyjaśniać post factum różne rzeczy. Dodatkowo, nawet jeżeli strażnik chciał w ten sposób uratować wszystkich, to jest to nadal dowód na to, że poczuł się w obowiązku zachowywać tak a nie inaczej, bo właśnie oddziaływało na niego środowisko droga akurat w środowisku bycia w badaniu i środowisko samego więzienia. Nie, nie przez całą książkę Ronson próbuje udowodnić, że to Słońce krąży wokół Ziemi i wszystkie właściwie dotychczasowe ustalenia psychologii i socjologii nie mają racji bytu, ani żadnego zastosowania współcześnie.
O ile mogę się zgodzić z jego krytyką psychologii tłumu Le Bona, o tyle tłumaczenie linczów internetowych i wstydu przy pomocy sprzężenia zwrotnego, to trochę jak tłumaczenie fizyki kwantowej za pomocą zapałek. Niby można spróbować, ale nie bardzo ma to sens.
Książka jest napisana dość chaotycznie, ponieważ udajemy się w podróż z Ronsonem, który odkrywa nowe sprawy ale też powraca do starych. Analizuje różne rzeczy, miesza dawne wywiady z bieżącymi wydarzeniami… przez to wszystko czytelnik może się pogubić. Najbardziej niesamowite jest jednak zakończenie książki, w którym Ronson informuje nas o pewnym fragmencie, którym wyciągnął po rozesłaniu swojego manuskryptu do wydawnictw.
Fragment brzmiał dokładnie tak:
Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że lęk przed utratą pracy jest dla mężczyzny tym samym, co lęk przed gwałtem dla kobiet. Nie jestem pewny czy Mercedes ma rację ale wiem jedno: niewiele rzeczy wydaje mi się gorszych od utraty pracy.
Ktoś z wydawnictwa otrzymał manuskrypt, podzielił się tym błyskotliwym cytatem dalej. Szokujące dla Ronsona było, że ludzie mogą odbierać go zupełnie inaczej niż on sam by chciał, ponieważ zapisał cytat jako odkrycie dotyczące patriarchatu (skąd inąd absolutnie ma rację). Jednak forma, w jakiej to opisuje spowodowała całkowite wypaczenie sensu i znaczenia, które autor mógłby potencjalnie mieć na myśli.
Innymi słowy, zamiast zwrócić uwagę na to, jak patriarchat definiuje męskość poprzez zapewnienie bytu, czyli pracę – utożsamia kobiecość z ciałem i seksualnością, których kobieta może zostać pozbawiona poprzez gwałt. Nie można więc powiedzieć, że utrata pracy przez mężczyznę i gwałt na kobiecie jest tak samo dotkliwym przeżyciem. Rozumiem jednak, że intencją Ronsona było zwrócenie uwagi na analogiczną kategorię najwyższej możliwej społecznej kary. Nie dziwię się więc, że autor często jest przedmiotem negatywnego odbioru – po prostu nie potrafi się wysławiać.
Czy mimo wszystko polecam do przeczytania? Niestety nie. Szkoda czasu na lekturę tej książki. Nie dajcie sie złapać na sensacyjne cytaty i zapowiedzi ciekawej treści. Nie warto.