Znacie tę historię, w której (wtedy jeszcze nieznany) bloger nie umie zrobić budyniu? Opowiem wam spin off do tej opowieści. Ze mną w rolach głównych.
Dawno, dawno temu Tomek postanowił zrobić budyń. Niestety, ta trudna sztuka kulinarna mu nie wyszła i okazało się, że zamiast mastkiej masy powstała grudkowana bryja. Zrozpaczony młodzieniec postanowił wyrazić swój żal w internetach na swoim blogu. Nie tylko więc podzielił się swoją osobistą tragedią, ale również zapłakał nad kapitalizmem i demokracją, wszak te rzeczy najlepiej łączą się ze mało znanym polskim deserem.
Marka sprawę olała (błąd #1).
Bodaj dwa lata później ktoś z firmy zorientował się, że smutki i żale autora między innymi poradnika o seksie analnym, bardzo dobrze się pozycjonują. Dr. Oetker Ty pizdo! wyskakiwało wysoko w wynikach wyszukiwania odnośnie marki. Wtedy uznano, że należy zadziałać dla ratowania marki. Przy stole zasiadły tęgie głowy marketingu i public relations i po burzliwej naradzie panowie w smutnych garniturach (i może jakaś przypadkowa pani) uznali, że najlepiej będzie do Tomka napisać.
Napisali więc rzewnego maila, aby bloger z ostrym językiem poskromił drzemiącego w nim potwora i usunął całe mięso, a przy okazji lekko załagodził całą treść (błąd #2).
Tomczyk się zbrechtał, opublikował kolejny wpis o niekompetencji firmy (wszak nieudany budyń to też ich wina) i uznał, że wagon budyniu załatwiłby sprawę lepiej niż takie dyrdymały.
Kilka lat później, w tym samym mieście, w 2016 roku inna, ale niestety mniej znana blogerka postanawia zrobić sobie budyń słynnej firmy. Nie wiadomo czy to kwestia klątwy ciążącej nad rodem blogerskim, że raz na ileś pełnych księżyców pojawiają się grudki w budyniu, dość, że i tym razem danie nie nadawało się do spożycia.
(Jeśli ktoś zna zaklęcie, aby odwrócić klątwę proszony jest o kontakt).
Myślę sobie – na kolację zjem budyń. Mleko, rondelek, proszek. A tu zonk!, bo zamiast standardowego rozmieszaj w szklance i wlej do gotującego się mleka mam od razu do wrzącej białej substancji. Tak się zmitygowałam, że mieszając nie podołałam zadaniu i wyszły grudki.
Bloger to skaza na całe życie. Jeśli więc spieprzysz gotowanie budyniu to zamiast ukryć powód swojego wstydu, robisz zdjęcie i wrzucasz do sieci na wszystkie możliwe kanały. Baumanowskie “widzą mnie, więc jestem”. Jak nie widzą budyniu, to nie wiadomo czy jestem, więc lepiej sprawdzić.
Wrzucam, toczę bekę, że teraz zostanę sławną blogerką, wreszcie!, tak jak Kominek – naprawdę to zapewniło mu zasięgi (jakże smutny nasz kraj) i gotuję nowy budyń.
Na swoją obronę, budyń konkurencyjnej firmy wyszedł mi bez zarzutu.
Mija chwila odkąd opublikowałam posta, który miał wznieść mnie do Panteonu sław… Cholera. Piątek. 22:00. A ja śmiałam zepsuć budyń i to opublikować. Po szybkim rozpatrzeniu reklamacji i podaniu adresu otrzymałam oficjalną wiadomość od marki:
Nie tylko na Fejsie, ale nawet na Instagramie!
Nie chodzi o budyń za 1,30 czy ile tam kosztuje. Nie chodzi o paczkę, chociaż zawsze miła. Po pierwsze – nauczyli się na błędach. Po drugie załatwili to dobrze – oficjalnie i nieoficjalnie. Po trzecie – było powetowanie. Po czwarte – było indywidualne. Nie paczka, którą mogli wysłać do każdego. To była paczka dla mnie. A. I po piąte zadziałał monitoring, bo ja firmy nie oznaczyłam (wiecie jak to jest z wklejaniem zdjęć z Instagrama).
Czy zachowaliby się tak, gdybym była Janem Kowalskim? Nie wiem, ale mam nadzieję. Nie implikujcie proszę, że jestem bardziej znana niż Kominek wtedy, bo to nie ma nic do rzeczy. Czy zadziałałoby to, gdyby moja znajoma nie obsługiwała marki – zdecydowanie mam nadzieję. Czy musiałam dostać całą paczkę dobroci? Absolutnie nie. List z jednym budyniem i instrukcją byłyby też fajne i godne naśladowania. Ba! Nawet filmik nagrany dla mnie pt. jak zrobić budyń i nie mieć grudek. Czas reakcji w piątek w nocy godny pochwalenia, chociaż oczywiście reakcja w sobotę rano byłaby też bardzo miła.
Nie zasłużyłam na wagon budyniu za to, że mi nie wyszedł. Ale dr. Oetker zasłużył na pochwalenie za to, że odrobił lekcję z bycia social i zachował się naprawdę fajnie. Mam nadzieję, że wyciągniecie z tego swoje lekcje 🙂