Najważniejsza konferencja dla blogerów w Polsce. Jedna z pierwszych, ta, na którą wszyscy chcą się dostać lub jej nie znoszą, prestiżowa i wyznaczająca trendy. Można mieć uwagi, można się spierać, potrafi być kontrowersyjna, ale nie można jej odmówić, że jest na ustach większości liczących się twórców internetowych.
W tym roku miałam ogromny problem ze znalezieniem części wspólnej. Chociaż hasłem przewodnim jest: “Czy blogerzy zmieniają świat na lepsze?” w programie znalazło się miejsce na bardzo wiele tematów.
I chyba dobrze. Blogo- i vlogosfera, ale powiedzmy sobie szerzej, twórcy internetowi, bo nie trzeba mieć bloga na hostingu, żeby też być w tym nurcie (a Twitter? a posty na Facebooku?), to szalenie zróżnicowania grupa. To przedstawiciele różnych środowisk, tematów i umiejętności. I to w tym roku oddała konferencja. Nie był głównego nurtu, ale wiele dość luźno powiązanych strumyków.
Profesjonalizujemy się. To na pewno. Bardzo wiele prelekcji i paneli dotyczyło właśnie tematów z dość wąskiej tematyki, jak np. pisanie reportaży (bardzo ciekawie opowiadał o tym u Konrada Kruczkowskiego z HaloZiemia dziennikarz Mariusz Szczygieł, a wcześniej Kuba Górnicki z Podróżnickich czy Marcin Ogdowski bezkamuflarzu.pl), pomaganie (gro programu pierwszego dnia), seniorów (świetny panel!) czy bezpieczeństwa. Duży fragment to też warsztaty, z których częściowo rezygnowano w latach wcześniejszych.
Już nie próbujemy być lepszymi firmami (jak zarabiać na blogu) czy lepszymi dziennikarzami (nowe media vs stare media). Znaleźliśmy swoje miejsce w byciu indywidualnymi twórcami, gdzieś na styku artystów, felietonistów, reportażystów czy life-hackerów. To bardzo dobry kierunek, bo wyznaczony bez tworzenia opozycji wobec kogokolwiek, a wystarczająco szeroko, aby każdy się odnalazł. Nie było też zachłystywania się nowymi technologiami (a to Snapchat, a to super wideo, a to coś) – każdy ma swoją przestrzeń, swoje narzędzia i możemy porozmawiać jak z nich korzystać, ale nie ma “next big thing”, gdzie koniecznie trzeba coś robić. Wolność Tomku…
I myślę, że trafnie podsumował to Clive Thompson, który zaczął blogować, bo chciał wyskakiwać wyżej w wynikach wyszukiwania, potem polubił pisanie o tym, za co by nikt mu nie płacił (między innymi o ogromnych ośmiornicach ;), potem odkrył crawdsourcing (dowiedział się chociażby jak się poprawnie wymawia nazwisko niemieckiego wieszcza Goethego), a teraz bloguje, by być lepszym sobą. Poczucie, że to, czym się dzieli, czytają inne osoby, komentują, wspólnie tworzą coś nowego, dają sobie dużo różnych emocji – to jest sedno blogowania.
Różnorodność w jedności tego, że zmieniamy świat na lepsze. Nawet, jeśli to jest tylko świat nas samych. Bo zamiast pisać do szuflady klikamy “opublikuj”, a przed tym obgryzamy paznokcie ze strachu i potrzeby akceptacji. Nie ważne czy mamy 1 czytelnika czy milion – ten stres jest zawsze taki sam. Mobilizujący do bycia lepszym.
ps. ważna rzecz do przemyślenia: wyniki badania internautów, w którym wypadliśmy naprawdę nienajlepiej. Wyniki podrzuce niedługo.